Fot. nr 3: Projekt „Tyberiusz” dom jednorodzinny – źródło: – data dostępu: 07 września 2009r. Kolejno od lewej: front budynku i rzut parteru
Nic się nie zmieniło w wrażeniach i odczuciach, które mieliśmy podczas oglądania pierwszego projektu z fotografii nr 1. Kolejne nie zaskakują nas niczym szczególnym, a zwłaszcza nie odnajdujemy w nich dodatków, które nie spełniają w budynku żadnej funkcji, a jedynie stanowią element dekoracyjny. Przykładem takiego dodatku mogą być schody projektu „Tyberiusz” na fotografii numer 3. Zarówno taras na tyłach domu oraz schody wejścia głównego to dla niektórych mogłoby stanowić zbędny wydatek i domagać się uproszczenia. Ale jakże bardzo są one potrzebne z estetycznego punktu widzenia! Są to kosztowne dodatki, ale jakże potrzebne dla złagodzenia ostrych i krzykliwych kształtów pozostałej części budynku. SPIS TEREŚCI
O momencie, w którym zaczęto dbać o zewnętrzny wizerunek domów jednorodzinnych, nie możemy nic z całą pewnością powiedzieć. W historii architektury nie można doszukać się takiego okresu, w którym zaczęto zabiegać o ukazywanie wartości estetycznych w budynkach mieszkalnych. Najstarszą i najbardziej znaną nam cywilizacją jest cywilizacja egipska. Faraoni uznawani byli za bogów, a ich domy były wspaniałymi pałacami, w których funkcjonalność mieszała się z pięknem. Słowo „faraon” oznaczało „wielki dom” (per-aa) i służyło do określenia pałacu królewskiego. Budując dom dla faraona, budowano go również dla czczonego boga, za którego uważano również faraona. Podobny schemat władcy pomazańca bożego lub nawet boga, można odnaleźć u wielu innych narodów. Z biegiem czasu tak zwane sacrum, cześć oddawana bogu, zaczęło zlewać się z profanum, budowanie zgodnie z potrzebami władcy, a nie bożka-władcy. Gdy zaczęto dbać o wartości estetyczne budynku nie ze względu na osobę mieszkającego w nim boga, ale ze względu na człowieka, to właśnie ten moment, moim zdaniem, uznać należy za początki architektury domów mieszkalnych.
Dlaczego właśnie ten moment był przełomowy? Zgodnie z wcześniej przyjętą definicją domu jednorodzinnego, czyli ogólniej mówiąc, budynku mieszkalnego, powinien on nie tylko zaspokajać potrzeby mieszkaniowe, które z pewnością spełniały jaskinie i szałasy ludów prehistorycznych, ale również potrzeby estetyczne człowieka. Takie to potrzeby zaczęły być zaspokajane w momencie opisanego wcześniej połączenia sacrum z profanum.
Podobnie jak niegdyś, tak i współcześnie dbanie o wartości estetyczne budynków jednorodzinnych należy do przywileju zamożniejszej klasy naszego społeczeństwa. Nieustanne zabieganie o cięcie kosztów doprowadziło do tego, że o pięknie budynku rozmawia się na poziomie doboru kolorów elewacji, urządzenia działki wokół budynku, czy kształtu i koloru dachówki. Budynki są kanciaste i, mimo swej młodości, niejednokrotnie szpecą. Wydziały architektury wydają warunki zabudowy, w których sprawa wyglądu zewnętrznego nie jest traktowana z należytą starannością. Zresztą trudno się spodziewać, by urzędnicy państwowi dbali o estetykę powstających budowli, gdy nadrzędnym ich celem jest przestrzeganie prawa, w którym nic nie mówi się o estetyce poza obowiązkiem dbania o czystość i porządek wokół budynku.
Innymi jeszcze osobami – oprócz urzędników państwowych – mającymi znaczny wpływ na piękno współczesnych budynków jednorodzinnych są architekci, planiści, ich organizacje zawodowe, wykładowcy akademiccy oraz pisarze. Do tych ostatnich między innymi należy David Watkin – wykładowca historii architektury na uniwersytecie w Cambridge, autor wielu publikacji. Oto w jaki sposób opisuje obecne trendy w architekturze:
„To oczywiste, że stojąc u progu nowego tysiąclecia zastanawiamy się, jak powinna wyglądać ta nowa era. Wydaje się, że przed architekturą stoją trzy zasadnicze możliwości: wciąż kwitnący postmodernizm, z krzykliwą, żartobliwą dekoracją dodaną jako komercyjne opakowanie, architektura high-tech ze swym ciągłym eksponowaniem technologii bliskich science-fiction i, w końcu, powrót do tradycyjnej architektury zakorzenionej w ponadczasowych językach: wernakularnym i klasycznym. Wszystkie te trzy typy, czasami ze sobą łączone, mają swoich zwolenników.” [17]
Wszyscy wyżej wymienieni – urzędnicy, architekci, artyści i inni – nie potrafią jednym głosem opowiedzieć się za tą samą definicją piękna, a co więcej, powszechnym jest przekonanie o jej nie definiowalności. Otaczający nas krajobraz terenów zabudowanych często przypomina tę różnorodność poglądów. Czy od dzisiejszych inwestorów można domagać się budowania budynków nie tylko funkcjonalnych, ale również estetycznie wartościowych? Przywołując tu kantowską definicję piękna, oraz jego założenie względnie obiektywnego sensus communis subiektywnie pomyślanego w sądzie smaku, powinniśmy domagać się od współczesnych budowniczych, aby ich budynki były estetycznie wartościowe.
Przy wyborze projektu głównie kierujemy się jego ceną. A więc już na samym wstępie dokonuje się pewna weryfikacja naszych marzeń o budowie wyśnionego przez nas domu. Wizja zapłaty dziesięciokrotnie większej kwoty za czyjąś intelektualną pracę potrafi wybudzić niejednego inwestora ze snu. Pisała o tym pod koniec sierpnia Gazeta Wyborca w artykule pod tytułem Co się podoba Polakom Jeśli dom, to dworek z balkonem. [18]
Stawiane przez nas domy jednorodzinne pozbawione zostały jakichkolwiek dodatków, które mają sens jedynie z estetycznego punktu widzenia, natomiast funkcjonalnie w ogóle się nie sprawdzają. Szkoda nam wydawać pieniądze na wymyślnie pozwijane filary, czy rozłożyste schody owite balustradami w kształcie lian.
Prowadzenie rozważań nad doniosłością wartości estetycznych architektury bez zwrócenia uwagi na ich konieczną relację z aspektem funkcjonalnym budynku byłoby błędem. To jak budynek wygląda jest równie istotne, jak i to, do czego służy, jakie spełnia cele. Na temat nierozłączności tych dwóch funkcji Roger Scruton pisze:
„Wielu może jeszcze wątpić, w tym stanie naszych rozważań, że wartościom estetycznym może być dane centralne miejsce w naszym doświadczeniu, do którego jesteśmy zmuszeni, jako istoty myślące, by zgodzić się z naszą moralnością. Dlatego pytamy po co nam wartości estetyczne? Konstruktywista mógłby powiedzieć, że wartości estetyczne dotyczą ‘tego jak coś wygląda’, kiedy dla niego ważną rzeczą jest ‘jakie jest jego prawdziwe przeznaczenie’, lub ‘co to tak naprawdę robi’. […] Nie ma jasnego rozróżnienia pomiędzy ‘jak co wygląda’, ‘jakie jest jego przeznaczenie’ i ‘co potrafi’. W sztuce budowania, rozważania nad tym ‘jak coś wygląda’ i uzasadnionym zrozumieniem końca czyjegoś działania, są nierozłączne.”[19]
To jak budynek wygląda jest równie ważne jak to do czego służy, to co czujemy patrząc na jego zewnętrzną formę jest tak samo istotne jak zrozumienie przez nas pojęć, które leżą u jej podstaw. SPIS TEREŚCI
Linia prosta, koło i linia falista w przyrodzie oraz architekturze
3.1 Jakie mamy linie i gdzie występują
Każdą figurę da się opisać za pomocą linii. Co do ich istnienia nikogo nie trzeba przekonywać. Problem zaczyna się, gdy chcemy którąś z obserwowanych linii opisać. Bez większego zagłębiania się w temat i bazując na matematycznej wiedzy wielu z nas uzna za fakt istnienie linii prostej oraz koła. Dla niektórych są to podstawowe kształty, dzięki którym da się opisać otaczającą nas rzeczywistość. Uczymy się o nich w szkołach i od najmłodszych lat wpaja się nam ich istnienie. Lecz tak naprawdę, są one jedynie wyobrażeniem i naszym nierealnym uproszczeniem otaczającej nas rzeczywistości. Z obserwacji i po głębszym zastanowieniu się wiemy, że nie ma czegoś takiego jak linia prosta i koło, które zakładają pewną doskonałość. W otaczającym nas świecie nie ma żadnej doskonałości, a już z pewnością nie ma tam czegoś doskonale prostego czy płaskiego. Wszystko co obserwujemy po wnikliwszej analizie okazuje się być choć trochę zakrzywione, lub choć trochę nierówne.
Fot. nr 4: Linia falista. Źródło: G. Deleuze, The Fold: Leibniz and the Baroque, Minnesota Press Minneapolis 2004, s. 15.
Prócz linii wywodzącej się z świata hipotetycznego, nierealnego, istnieje jeszcze jeden rodzaj linii: linia falista. Są tacy, którzy przyjmują, że linia falista jest pochodną linii prostej i koła i nie można mówić o istnieniu osobnego bytu, takiego jak linia falista.
Natomiast ja stoję na stanowisku, że istnieje jedynie jedna linia: falista. Jej przykłady możemy odnaleźć w otaczającej nas rzeczywistości, natomiast linia prosta oraz koło są idealistycznym wyobrażeniem człowieka i istnieją, ale jedynie jako przedmiot naszych rozważań, a najczęstsze miejsce ich występowania to nasz umysł. Czasami idea linii prostej i koła próbuje przedostać się do rzeczywistości realnej, najpierw w postaci rysunków, na przykład komputerowych, potem w architekturze. Po bliższym jednak przyglądnięciu się tej linii zauważymy, że tak naprawdę, to znowu występuje w niej jakaś nierówność.
Liczy się tak naprawdę wrażenie jakie każda linia pozostawia u odbiorcy. W rysunkach komputerowych a potem w architekturze każdy z nas będzie widział linię prostą nie zważając na to, czy tak naprawdę ona jest dokładnie prosta czy nie. Przyjmując jej istnienie, przyjmujemy tym samym istnienie powierzchni doskonale płaskiej. Podobnie rzecz się ma z kołem. Świat geometrii stara się wedrzeć do realnej rzeczywistości i buduje swoje kolonie najpierw w świecie rysunku, potem w świecie architektury.
Prócz dwóch linii – falistej i prostej – istnieje jeszcze jeden rodzaj linii, który jest pochodną linii falistej i występuje w świecie myśli, w świecie ducha. Przyjęcie istnienia tego świata zakłada moje opowiedzenie się za dualizmem otaczającej nas rzeczywistości. O tej linii będę pisał w kolejnej części mojej pracy. SPIS TEREŚCI
Z przyrodą jest o tyle lepiej, że możemy ją obserwować w sposób bezpośredni, gdzie przedmiot obserwacji (np. konkretny kwiat) jest czymś empirycznie danym i dzięki temu trudnym do niekwestionowania. Istnieje on niezależnie od nas, obserwatorów, nie mamy wpływu na jego zewnętrzny obraz. Obserwowane przez nas kształty są wynikiem ewolucji trwającej miliony lat. Jedną z niewielu cech wspólnych tworów otaczającej nas przyrody jest możliwość opisania każdego z nich za pomocą linii falistej. Zapewne wystarczającym jest odnieść się tylko do naszych zmysłów, ale spójrzmy jak różnorodność przyrody podkreślał Ingarden:
„[…] nie geometria z jej prawidłowo ukształtowanymi płaszczyznami, wielościanami, kulami itd. panuje w przyrodzie organicznej. Tutaj mimo wszystkich zjawisk, np. symetrii, która pojawia się w świecie organicznym zasadą jest raczej szczególna nieregularność, nieustanne odchylenia od kształtów abstrakcyjnej geometrii. Przy tym mimo zachowania pewnego ogólnego typu (np. kształtu liścia dębu lub np. kształtu ucha człowieczego) nie tylko „te same” części u różnych indywiduów bardzo różnią się między sobą kształtem, ale i analogiczne części jednego i tego samego organizmu (np. poszczególne liście tego samego dębu) odbiegają w rozmaity sposób w szczegółach od siebie.”[20]
Wielość kształtów występujących w przyrodzie, niesamowitość linii opisującej materię była przedmiotem zachwytu wielu artystów na przestrzeni wieków. W ostatnich czasach największy hołd złożył jej okres, który w Polsce zwany jest secesją. Najczęściej zachwycano się wówczas pięknem kwiatów, kobiet oraz różnego rodzaju łodyg. Przede wszystkim jednak oddawano cześć linii falistej, bo właśnie w niej dopatrzono się cech najlepiej opisujących otaczającą rzeczywistość. A oto jak Mieczysław Wallis mówi o secesyjnej linii krzywej:
„[…] secesja, podobnie jak malarstwo i grafika Dalekiego Wschodu, nie dążyła do efektów iluzjonistycznych, operowała linią i płaska plamą. Linia grała w niej przeto większą rolę niż w sztuce pełnego renesansu: secesja była w jeszcze większym stopniu >>sztuką linii<< niż tamta. Z różnych rodzajów linii secesja lubiła przy tym szczególnie linię długą, płynną, krzywą, falistą, linię, która zdaje się być w ruchu. >>Można powiedzieć<<, pisał Crane, >>że linia falista nie tylko sugeruje ruch, ale nadto opisuje jej kierunek i siłę. Jest to faktycznie linia ruchu.<<[21] Podobnie sądził Grasset: >>[…] każda krzywa daje pojęcie o ruchu i życiu […], trasa krzywej powinna być pełna, zaokrąglona, zamknięta i harmonijna jak łodyga pełna soku<<.[22] Toteż wielu historyków sztuki we wrażliwej falistej linii widzi jeden z głównych rysów secesji. Istnieją wprawdzie dzieła sztuki o krzywych liniach, nie należące do secesji, i istnieją utwory secesyjne, w których nie ma linii krzywych: mimo to wijąca się i przeginająca wielokrotnie linia krzywa jest najczęstszym i najbardziej rzucającym się znamieniem secesji.”[23]
Wiele racji jest w zafascynowaniu secesji pięknem natury, bo, jak już wspominałem w mej pracy, człowieka najbardziej pociąga to co zmienne, niepowtarzalne, nieprzewidywalne. Natura ma w sobie tych cech w nadmiarze. Występujące w niej linie faliste rak różnią się od samych siebie, że nie sposób do którejś z nich dopasować drugą podobną. Te i wiele innych właściwości sprawiają, że linii falistej skłonni jesteśmy przypisać jakości istot żywych, jak na przykład: niezależność, indywidualność, niepowtarzalność. Daleki tu jestem od „ożywiania” linii falistej, mam jedynie na myśli wrażenia jakie nam towarzyszą podczas jej oglądania.
Dostrzegamy również pewną zależność pomiędzy ilością jej występowania a organicznością. Im więcej jest linii falistej w jakiejś rzeczy, tym więcej życia ma ona w sobie. Czynimy tak tym bardziej, że właśnie człowiek w swej zewnętrznej formie pełen jest falistości i obłości. Przyjrzyjmy się na przykład kształtom i wrażeniom, które nam towarzyszą podczas zwiedzania jakiejś przepastnej jaskimi skalnej, np. Łokietka.. Zakładając, że nie znamy jej zawijasów, będziemy pełni zachwytu podziwiać jej faliste kształty. W porównaniu z ludzkimi kształtami, skalne są jakoś bardziej ciosane, noszące w sobie jakiś potencjał grozy i nieprzyjazności. Są to zupełnie innego rodzaju falistości niż ludzkie. Nic dziwnego, bo przecież skały nie mają życia w sobie. Natomiast co innego jest z falistością człowieka. Obserwując nasze ciało widzimy, że nie ma w nim, ani jednego miejsca, które moglibyśmy uznać za doskonale proste. Staje się jednak ono podobnym do skalnej falistości gdy obumiera i się rozpada. W człowieku istnieje jeszcze innego rodzaju falistość, o której będę pisał w kolejnym rozdziale mojej pracy.
Gdy obserwujemy jakąś rzecz z dalszej perspektywy, wielu z nas ulega złudzeniu. Obserwowana rzecz może gdzieniegdzie jawić się nam jako linia prosta lub koło. Jednak gdy się jej dokładniej przyglądniemy, okaże się pofałdowana. Człowiek badając otaczający go świat szuka uproszczeń, które szybciej i pełniej pozwolą mu go zrozumieć. Do takich właśnie uproszczeń podczas eksploracji świata doszło w sposobie jego opisywania. Dużo łatwiej jest nam zapamiętać świat, który składa się z powtarzalnych elementów, w tym przypadku figur geometrycznych. Przyroda nie znosi powtarzalności, więc wytwarza coraz to nowe kształty, których ilość jest dla nas niemożliwa do przyswojenia, a więc dokonujemy uproszczeń.
Innego zdania na temat powtarzalności w przyrodzie nieożywionej jest Gilles Deleuze:
„Tak naprawdę, to tylko przyroda nieożywiona potrafi powtarzać siebie samą, z różnicą zbliżonego wymiaru, odkąd jest ona pewną zewnętrzną powłoką (stroną), która dostaje się do wnętrz ciała; przyroda ożywiona, dla kontrastu, spowija wewnętrzną powłokę (stronę), która koniecznie zawiera inne gatunki organizmów, takie które tym razem owijają w sobie wewnętrzną powłokę mieszczącą w sobie inne organizmy: » Każdy kawałek materii może być poczęty jako ogród pełen roślin i jako staw pełen ryb. Jednak każda gałąź pojedynczej rośliny, każdy przedstawiciel poszczególnych zwierząt, i każda kropla ich płynnych części organizmu jest w sobie samej tak samo podobnym ogrodem lub stawem. Tak więc nieorganicznemu zagłębieniu przyszło być niezłożonym i prostym, podczas gdy złożenie/fałda organiczna jest zawsze wielowarstwowa, zmienna, pośrednia (obmyślana przez wewnętrzną powłokę{stronę}). Materia jest sfałdowana podwójnie, pierwszy raz pod wpływem sił elastycznych, po raz drugi przez siły plastyczne, jednak żadna z nich nie jest w stanie poruszać się w kierunku drugiej. Tak więc wszechświat nie jest ani wielką żyjącą istotą, ani nie jest w sobie jakimś Zwierzęciem […]” [24]
Falistość materii to nie tylko jej zewnętrzna strona, ta którą mamy możliwość oglądania naszymi zmysłami. Realizuje się ona również we wnętrzu materii dzięki jej zdolności do nieskończonych podziałów na coraz to mniejsze organizmy, ale jakże bardzo złożone, mieszczące w sobie kolejną nieskończoność. W tej rzeczywistości falistość przeplata się z mnogością i obfitością życia. Kolejne części materii posiadają to życie w obfitości, takiej, że mogą nim obdarowywać to co się z nich urodzi. Problemowi podejmowanemu przez niniejszą pracę nie służą coraz to dalej idące rozważania nad mnogością falistości w materii. Fakt jest jeden: materia faluje nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz siebie samej. Dzieje się tak nie tylko w jej organicznym przejawie, ale i również w nieorganicznym.
Poniżej przedstawiam kilka przykładów falistości materii:
Fot. nr 5: Owoce porzeczki białej. Źródło: – data dostępu: 07 września 2009r.
Fot. nr 6: Twarz kobiety. Źródło: – data dostępu: 07 września 2009r.
Fot. nr 7: Pajęczyna wraz z kroplami wody. Źródło: – data dostępu: 07 września 2009r.
3.3 Krzaczastość lub falistość ducha.
Na przestrzenni wieków wielu było filozofów, którzy próbowali dowieść istnienia ducha. Najbardziej przekonujący z nich wszystkich jest dla mnie nowożytny filozof Kartezjusz wraz ze swoim powszechnie znanym powiedzeniem „Myślę, więc jestem” (cogito, ergo sum). Świata myśli jesteśmy najbardziej pewni
„No więc czymże w końcu jestem? Czymś, co myśli. Co to znaczy coś, co myśli? To znaczy coś, co wątpi, rozumie, pojmuje, twierdzi, przeczy, chce, nie chce, wyobraża sobie i czuje. To z pewnością niemało, jeśli wszystko to należy do mojej natury. Ale też, dlaczegóż by to nie miało mi przynależeć? Czyż nie jestem tym kimś, kto w tej chwili wątpi niemal o wszystkim, kto wszelako rozumie i pojmuje pewne rzeczy, kto upewnia się i uznaje jedne, a zaprzecza innym, kto chce i pragnie nadal je poznawać, kimś, kto nie chce dać się zwieść, kto wyobraża sobie wiele rzeczy (czasem nawet wbrew swej woli) i wiele czuje, tak jakby przez działanie organów zmysłowych? […] Otóż jest samo przez się oczywiste, że ja sam jestem tym, kto wątpi, rozumie i pragnie, i że nie trzeba tu już żadnych dalszych wyjaśnień.”[25]
Dowodząc istnienia myśli, dowodzimy istnienia ducha. Czy myśli mają jakieś granice, jakieś krawędzie, czy poruszają się wzdłuż jakiejś linii? Z pewnością jest tak, że z jednych myśli wywodzą się inne, a z tych wyłaniają się kolejne. Moim zdaniem można mówić o pewnego rodzaju „krzaczastość” ruchów wewnątrz naszych myśli, które wydają się przypominać dendryty neuronu lub bujnie rozrośnięty krzak. Nie ma tu linii prostej ani falistej. Dla uproszczenia przyjąć można, że w świecie myśli istnieje specyficzny rodzaj linii składającej się z nieskończonej ilości punktów, z których to punktów może mieć początek kolejna linia posiadająca właściwości jak ta, z której się wywodzi.
Trochę inaczej widzi ten świat Deleuze:
„Jeśli Kartezjusz nie wiedział jak wydostać się z labiryntu, działo się tak dlatego, że doszukiwał się prawdy ciągłości w prostoliniowych ścieżkach, a prawdy o wolności w prostolinijności duszy. O skłonnościach duszy wiedział tak niewiele jak o krzywiznach materii.”[26]
Nie poprzestał on tylko na krytyce Kartezjusza, ale w jednym z rozdziałów przywoływanej tu książki The Fold zatytułowanym Fałdy na duszy tak oto rozwija swoją myśl:
„[…] to co jest zwinięte jest tylko wirtualnym i obecnie istnieje tylko w powłoce, w czymś co je otula. Od teraz nie jest to jedynie punkt widzenia, który coś zawiera; lub jest nim, ale tylko jako narzędzie, ale nie końcowej przyczyny albo skończonego dzieła (entelechia). Wtrącenie lub nieodłączność posiada warunek zamknięcia lub owinięcia, który Leibniz podejmuje w swoje słynnej formule >>bez okien<<, a który to punkt widzenia wystarczająco nie wyjaśnia problemu. Gdy czynimy wtrącenie, dokonuje się ono w sposób ciągły, lub zawiera w sobie coś ze skończonego dzieła, który nie jest ani widokiem, jakimś miejscem, ani punktem widzenia, ale tym co pozostaje w punkcie widzenia, co go zajmuje a bez którego punkt widzenia nie istniałby. Tym czymś koniecznie jest jakaś dusza, pewien przedmiot. Dusza zawsze zawiera w sobie to, co zrozumie ze swego punktu widzenia, innymi słowy, odgięcie. Odgięcie jest idealnym warunkiem lub wirtualnością, która obecnie istnieje jedynie w duszy, która je spowija. Tak więc dusza jest tym co posiada fałdy i jest pełna fałd. Fałdy są w duszy a jednocześnie rzeczywiście istnieją nie tylko w duszy. Od dawna jest tak w >>naturalnych pojęciach<<: są one czystą wirtualnością, czystymi siłami których czyn zawiera się w ich budowie zewnętrznej oraz ustaleniach (fałdach) wewnątrz duszy, a których skończone dzieło zawiera w sobie wewnętrzne działanie duszy (wewnętrzne rozmieszczenie). Sprawdza się to również w świecie rzeczywistym: cały świat jest jedynie wirtualnością istniejącą tylko w fałdach duszy, która je przekazuje, dusza zawierająca wewnętrzne plisy, dzięki którym obdarza siebie reprezentacją całego świata. W temacie poruszamy się od odgięcia do włączenia, podobnie jak ze świata wirtualnego do rzeczywistego, odgięcia opisującego fałdę, natomiast włączenia opisującego duszę lub przedmiot, to znaczy, to co owija fałdę, swoją ostateczną przyczynę i skończone dzieło.”[27]
Tak więc dusza ma fałdy, plisy, nierówności. Ulokowała się wewnątrz naszych przekonań i nimi zawiaduje. Dość skomplikowanym jest to proces, a zgłasza jej powiązanie ze światem realnym, które podobno znowu oddziela linia falista, fałda. Nikt bezpośrednio opisanego wyżej świata nie doświadczył, jest to stanowisko wywodzące się z pewnych założeń, których konsekwencją jest przyjęcie istnienia duszy i fałd ją określających.
Powyższy opis z pewnością jawi się bardziej zrozumiałym w oryginalnym języku, z którego pochodzi. Nie chcąc ująć niczego z tak skomplikowanej myśli autora tekstu postanowiłem przytoczyć dłuższy jego fragment, a według mnie bardzo istotny w całym przebiegu dowodzenia istnienia fałd w nienamacalnym świecie naszych myśli.
Fot. nr 8: Neuron wraz z dendrytami. Źródło: – data dostępu: 07 września 2009r.
Pierwotnie najczęściej występującą linią w architekturze była linia falista. Powszechnie stosowane przez człowieka materiały budowlane – w tym zwłaszcza drewno – zmusiły go do wprowadzenia dużych innowacji w myśl ogólnie przyjętym założeniom funkcjonalności oraz minimalizacji kosztów wykonania. O tym już wspominałem wcześniej. Na przestrzeni wieków rozważania na temat budynków, w tym również jednorodzinnych, dokonywały się w wyimaginowanym świecie rysunków. Tam człowiek wykorzystywał dostępne mu narzędzia, które zakładały powtarzalność, symetrię oraz możliwość dopasowywania jednej części budynku do drugiej (łączenie pokoju dziennego z jadalnym, jadalnego z kuchnią). Wszystko to dokonywało się przy użyciu wszechobecnych linii prostych. Cóż w tym dziwnego? Wydaje się że nic, dopóki architekturą przestali zajmować się ludzie artystycznie utalentowani. Nie chodzi tu bynajmniej o posiadanie umiejętności rysowania, ale o umiejętność przekazu emocji przez tworzenie dzieła, a w tym przypadku przez dzieła architektury. Podobne stanowisko można znaleźć w streszczeniu koncepcji Verona:
„Spośród znanych sobie teorii sztuki za godną uwagi uznał Tołstoj tylko koncepcję Verona. Choć temu ostatniemu nie udało się dokładniej zdefiniować sztuki, zrozumiał on jednak, że nie można jej określać za pomocą mglistego pojęcia „piękna” i trafnie dostrzegł, że najistotniejszą jej cechą jest ekspresja emocji.”[28]
Architekci stali się głównie inżynierami, przez to oddalili się od swych pierwotnych artystycznych źródeł. Sztuka to w pierwszej kolejności forma przekazu. Zakłada ona treść oraz odbiorcę. Różni się od zwykłego dialogu tym, że w niej treścią przekazu są emocje, a narzędziami ludzkie dzieła. Przykładając tę definicję do współczesnych dzieł architektury, można powiedzieć, że dawno przestały one służyć jako źródło społecznego przekazu emocji. W średniowieczu strzelistość wież oraz okien miała kierować myśli i uczucia ku Bogu, który w myśl powszechnie przyjętemu przekonaniu zamieszkiwał przestworza nieba. Architektura secesji miała wychwalać doskonałość i piękno natury,
Fot. nr 9: Casa Milo, Antonio Gaudi. Źródło: – data dostępu: 07 września 2009r.
Fot. nr 10: Kościół gotycki. Źródło: – data dostępu: 07 września 2009r.
która to według Stanisława Lema nie jest znowu aż tak doskonała w swych konstruktorskich poczynaniach[29].
U wielkich artystów-architektów dostrzec można zmagania i próby połączenia w jednym dziele zachwytu nad pięknem z funkcjonalnością. Natomiast u wielkich inżynierów-architektów akcent z całą mocą pada na funkcjonalność i utylitarność, a dopiero potem nagina się ją do wymogów estetycznych, jeśli w ogóle. W procesie architektoniczno-artystycznego przekazu ograniczanie się jedynie do stosowania linii prostych i kół jest podobnym wyzwaniem, jak napisanie wiersza przy użyciu jedynie spółgłosek. Spójrzmy na wyżej opisany problem oczami Leona Chwistka, dwudziestowiecznego filozofa sztuki:
„Ale dlaczego właściwie okna mają być pionowe? Dlaczego linie werand maja być proste? Czy zachowanie linii prostej w dzisiejszych budynkach żelazobetonowych nie jest przypadkiem automatycznym powtarzaniem kształtów, które podyktowane zostały swojego czasu prostą koniecznością posługiwania się kamieniem lub cegłą? Pytanie to wydaje się decydujące. Pociąga ono za sobą cały szereg pytań szczegółowych, odnoszących się do kształtu pokoi – zwłaszcza salonów, buduarów itp., do urządzenia wewnętrznego itd. Wszystko to prowadzi po chwili zastanowienia do wniosku, że jeśli nie chcemy identyfikować wygody z tym, do czego przywykliśmy, musimy zerwać zasadniczo z linią prostą w architekturze.”[30]
Radykalność powyższego stanowiska wskazuje na to, że problem królowania w architekturze linii prostej wymaga rozwiązania nie tylko w teoretycznych rozważaniach, ale i praktycznych. SPIS TEREŚCI
Emocjonalna wartość linii
Linia prosta lub falista mogą być nośnikami pewnych wartości, które wyzwalają się dopiero w kontekście całości dzieła, w tym przypadku np. domu jednorodzinnego. Obserwowanie samej linii bez kontekstu w jakim została umieszczona nie daje nam żadnych silnych wrażeń, z których najpełniejszymi są te, które wzbudzają w nas poczucie przyjemności.
Temat wrażeń powstających podczas obserwacji architektury był przedmiotem rozważań Jadwigi Sławińskiej, która w jednym z rozdziałów swej książki tak oto uwspółcześnia Teorię wczuwania Theodora Lippsa[31]:
„Formy różnych przedmiotów, np. obiektów architektury, wywołują u odbiorców pewne uczucia, które ci z kolei przenoszą na obserwowane obiekty. Proces ten umożliwia wczuwanie się w dzieła jak w istoty obdarzone psychiką. Prowadzi to do zespolenia się z nimi w kontemplacji estetycznej oraz odnajdowania w nich swych własnych wartości i pragnień, tylko jakoś silniejszych, bujniejszych i bogatszych. Architektura jest tym bardziej wartościowa, im silniejsze są uczucia, które jest zdolna rozbudzić. Stany emocjonalne wywołane percepcją dzieł architektury wiążemy z samymi dziełami i to nie tylko w tym sensie, iż zdajemy sobie sprawę, że im zawdzięczamy nasze nastroje, ale że nastroje te im przypisujemy. Odczuwamy to tak, jakby budynek naprawdę się do nas uśmiechał lub dumając, niewzruszony spoglądał na nas ponuro. Jakkolwiek nikt przy tym nie sądzi, że dzieło architektoniczne naprawdę żyje; doznania nasze są w tym przypadku podobne do tych, jakie odczuwamy w stosunku do istot żywych i obdarzonych psychiką.”[32]
Architektura, to zbiór linii prostych i falistych, na które według mnie należałoby spojrzeć osobno, czym zajmę się w kolejnych częściach mej pracy. SPIS TEREŚCI
4.1 Wrażenia podczas rozważań nad linią prostą
Linia prosta często kojarzy nam się z atakiem, bo gdy zwierze atakuje, czyni to po linii prostej, gdy spada coś z wysoka lub leci na nas z dużą prędkością, to dzieje się to po linii prostej.
Istnieje pojęcie człowieka prostego oraz prostaka. Ten ostatni to cham i gbur, innymi słowy to zły człowiek, czyniący zło innym ludziom. Zupełnie inne znaczenie posiada określenie: prosty człowiek. Jest to osoba przyjmująca świat takim, jak go bezpośrednio postrzega, w dużym stopniu opierająca swoją wiedzę wyłącznie na osobistym doświadczeniu. Człowiek prosty to ktoś, kim da się łatwo manipulować, to również ktoś niebezpieczny ze względu na swoje niereformowalne poglądy. Wrażenia w odbiorze takiej osoby są już bardziej pozytywne niż w stosunku do prostaka, choć jednak nie aż tak by się nimi zachwycić.
Czy istnieją jeszcze jakieś odmiany słowa prosty? Jest ich wiele, np. proste rozwiązanie, prosta droga, po prostu, prosty jak drut (jak budowa cepa). Ogólnie mówiąc prostym jest coś, co jest niebezpiecznym, łatwym w obyciu. Linia prosta wprowadza monotonię. Brak zmienności powoduje, że szybko się nią nudzimy. Cokolwiek, poruszając się po linii prostej, może nabrać większych prędkości, może zagrozić naszemu życiu. W linii prostej najlepiej kogoś dostrzec, na terenie płaskim, gorzej jest się schować przed zagrażającym niebezpieczeństwem. Często mówimy, że proste rozwiązania są najlepsze, ale jeszcze częściej te rozwiązania stanowią dopiero podwaliny dla kolejnych innowacji, co w końcowym efekcie jawi się jako bardziej skomplikowane niż proste. Najwięcej niepokoju wprowadza w nas skrzyżowanie linii prostych, im pod większym kątem, tym więcej budzi w nas obaw. W architekturze najczęściej spotykanym kątem łączącym dwie linie jest kąt prosty. Jest to kąt, pod którym dwa ciała zderzają się w najbardziej dotkliwy dla siebie sposób. Kąty są zazwyczaj szare i ponure, łatwo się za nimi lub w nich ukryć, aby np. wyrządzić komuś krzywdę. Czym ostrzejszy kąt przecinania się płaszczyzn, tym większą może on wyrządzić szkodę (nóż). Przykładem mogą być tu rozważania Stefana Symotiuka nad praktyczną filozofią przestrzeni funkcjonującą w cywilizacji chińskiej:
„Tylko atak jest >>prosty<<! I odwrotnie: gdzie prosta, tam agresja (…) Można by nawet zauważyć coś więcej: formy proste geometrycznie są dla istot żywych monotonne, monotonia zaś jest sama w sobie czymś groźnym.
Tu poprzestaniemy na następującym spostrzeżeniu: dla społeczności osiadłych, poddanych spokojnej, monotonnej, długofalowej pracy, wszystko co nagłe, szybkie, gwałtowne, popędliwe, napastliwe jest groźne i łatwo utożsamić pęd ze złem. Nagłe ulewy i susze, bystre strumienie i wiatry, napastliwi jeźdźcy ze stepów Mongolii – to wszystko mogło spowodować niechęć do linii prostej jako atrybutu ataku w kulturze chińskiej. W demonologii tego narodu zło – to to, co pędzi na oślep przed siebie, samym pędem, pchaniem się, bezmyślnością stwarzając zagrożenie dla spokojnych tubylców. Tak też tłumaczy się podatność architektury i urbanistyki chińskiej na struktury faliste. Drogi wiosek, dachy domów, zdobienia szat i narzędzi pełne są zawijasów graficznych, mających utrudniać szlak poruszania się, stwarzać dyskomfort duchom i demonom, które chciałyby tu wprowadzić swoje szalone biegi i przeloty. Komplikacja kształtów w malarstwie chińskim, w grafice liternictwa, upodobanie do wijących się na wietrze latawców itd., wyraża ducha oporu i magicznego zabezpieczenia przed tym, co proste.”[33]
Cywilizacja chińska jest o wiele bardziej doświadczoną od europejskiej choćby ze względu na upływ czasu. Według niej linia falista wywodzi się ze świata myśli, z niedostrzegalnego świata duchów, prosta natomiast jest jedynie droga prowadząca ku zatraceniu.
4.2 Wrażenia podczas rozważań nad linią falistą
Do linii falistej przywykliśmy odkąd zdaliśmy sobie sprawę z posiadania świadomości samych siebie. Zawsze najbardziej podobały się nam stworzenia podobne do nas samych, mówili już o tym Epicharm, Ksenofanes w VIw p.n.e.:
„Nic dziwnego …, że się sobie sami podobamy, i że się nam wydaje, żeśmy pięknie wyrośli. Przecież i pies uważa psa za coś najpiękniejszego, a podobnie wół wołu, osioł osła, świnia świnię.
Gdyby byki i konie, i lwy posiadające ręce i nogi mogły nimi malować i dzieła tworzyć jak ludzie, to konie malowałyby postacie bogów podobne do koni i takież dawałyby im ciała, a byki podobne do byków, takie dając im kształty, jakie dany gatunek właśnie posiada.”[34]
Co prawda jest to tekst bardziej literacki niż filozoficzny, ale wypowiedziany przez tak znanych w owym czasie mędrców każe nam doszukiwać się głębszego sensu, niż tylko stwierdzenia oczywistych faktów względności wartości estetycznych wśród różnych gatunków istot ożywionych. Najpiękniejszym, według starożytnych, był człowiek i to nie tylko ze względu na swoją piękną duszę, czy wnętrze, ale i ze względu na kształty, które go opisują. Już w czasach starożytnych uznano je za najpiękniejsze spośród wszystkich kształtów.
Kilka wieków potem, bo już w I wieku p.n.e., wyżej cytowane literacko-filozoficzne rozważania znalazły swoje ujście w bardzo praktycznym traktacie Witruwiusza O architekturze, ksiąg X, który aż do czasów nowożytnych był traktowany jak biblia architektury. Oto co o symetrii i doskonałości człowieka pisze Witruwiusz:
„Symetria jest harmonijną zgodnością wynikającą z członów samego dzieła i współzależnością między określonymi członami poszczególnych części a całością dzieła. […] Kompozycja świątyń polega na symetrii, której praw architekci ściśle przestrzegać powinni. Symetria rodzi się z proporcji zwanej po grecku άυαλογία – analogią. Proporcją nazywamy zastosowanie ustalonego modułu w każdym dziele zarówno dla członów budowli, jak i do jej całości, z czego wynika prawo symetrii. Żadna budowla nie może mieć właściwego układu bez symetrii i dobrych proporcji, które powinny być oparte ściśle na proporcjach ciała dobrze zbudowanego człowieka.”[35]
Linia falista dodaje nam ukojenia i pozytywnie nas usposabia zwłaszcza, gdy występuje ona w zestawieniu z krzyżującymi się liniami prostymi. Przykładem mogą tu być projekty budynków, w których zastosowano takie kontrasty. Obłość i falistość jest nam najbardziej znana, przywykliśmy do jej widoku i często kojarzymy ją z płynnością. Pozytywnie nas nastraja płynność dźwięków jakiegoś instrumentu lub utworu muzycznego, płynność wypowiedzi, płynność ruchów, płynność zdarzeń, a jednocześnie ich zmienność, wariabilizm to kolejne przejawy bardzo szeroko rozumianej falistości. O psychologii łuków pisał w XV wieku Antonio Filarete wykazując, że ostrołuki, przez to również i ostre krzyżowanie się linii prostych, jest ujemnie odbierane przez człowieka i jest nieprzyjemne dla jego oka:
„Przyczyna dla której łuki pełne są piękniejsze od ostrych: nie ulega wątpliwości, że każda rzecz, która w jakiś sposób utrudnia widzenie, nie jest tak piękna jak ta, którą można swobodnie śledzić okiem, której nic nie przysłania. Gdy widzisz pełny łuk, to w jego oglądaniu nic oku nie przeszkadza, tak jest też, gdy patrzysz na koło, oko je od pierwszego wejrzenia obejmuje i jest czynne bez żadnej przeszkody, tak jest też z półkolem, wzrok bez zahamowania biegnie od jednego końca do drugiego. Natomiast jest inaczej z ostrołukiem.”[36]
Cała otaczająca nas rzeczywistość organiczna jest pofałdowana. Przyglądając się jednej fałdzie, w niej samej dostrzegamy kolejne fałdy. Dzieje się tak dzięki coraz bliższemu i dokładniejszemu wnikaniu w materię, która w końcowym, najmniejszym swoim przejawie nie jest niepodzielnym punktem, lecz wszystko łączącą fałdą. A oto jak powyższą tezę przedstawia francuski profesor filozofii Gilles Deleuze interpretując jednocześnie myśl Gottfieda Leibniza, siedemnastowiecznego filozofa:
„[…] giętkie lub elastyczne ciało nadal posiada przystające do siebie części które tworzą fałdę, taką dzięki której nie są one podzielone na części ale raczej w nieskończoność podzielone na coraz to mniejsze fałdy, które zawsze zachowują pewną spójność. […] Fałda jest zawsze zwinięta wewnątrz siebie, jak grota w grocie. Częścią materii, najmniejszym elementem labiryntu, jest fałda, nie punkt, który nigdy nie jest częścią, ale po prostu końcem linii. Dlatego właśnie części materii są masą lub kruszywami, jako korelat elastycznej siły ściskającej. Tak więc brak fałdowania nie jest przeciwnością fałdowania, ale podąża za fałdą aż do kolejnej fałdy. Cząsteczki >>przechodzą w fałdy,<< która to >>przedziwna przemiana dokonuje się nieustannie<<. Fałdy wiatru, wody, ognia i ziemi, oraz podziemne fałdy żył rudy w kopalni. W systemie kompleksowych interakcji, pewne marszczenia >>naturalnej geografii<< nawiązują do oddziaływania po pierwsze ognia, a potem wód i wiatrów na ziemię; a żyły metali w kopalniach są podobne do form stożkowych, czasem kończących się kołem lub elipsą, kiedy indziej prostując się w hiperbolę lub parabolę.” [37]
Wszechobecna falistość sprawia, że przy jej użyciu zaczynamy definiować otaczającą nas rzeczywistość. Bo jeśli przyjmiemy, że im więcej falistości tym więcej życia jest w jakimś organizmie, to z tego miejsca łatwo dojść do przekonania, że falistość to przejaw życia, a im jego więcej, tym bardziej atrakcyjnym zdaje się nam to, na co patrzymy. Powrócę raz jeszcze do Deleuzowskiej interpretacji myśli Leibniza:
„Materię organiczną można zdefiniować jej zdolnością do wyginania swoich części oraz ich rozprostowywania, lecz nie w nieskończoność, a w stopniu w jakim każdemu z gatunków został przypisany. […] rozwijać znaczy wzmacniać, rosnąć; natomiast zwijanie jest zanikaniem, zmniejszaniem, >>odsuwaniem w kąt świata<<. Jednak prosta metryczna zmiana nie tłumaczy różnicy pomiędzy tym co organiczne i nieorganiczne, maszyną i siłą motywującą. Nie pozwoliłaby ona ukazać, że ruch nie dokonuje się po prostu od jednej większej lub mniejszej części do drugiej, ale od fałdy do fałdy. Kiedy jakaś część maszyny jest jeszcze maszyną, to mniejsza jej część nie jest tym samym jak jej całość.”[38]
Fot. nr 11: Allen Jones. Źródło: U. Eco, Historia piękna, Rebis, Poznań 2005, s. 15.
Konkludując powyższe rozważania śmiem twierdzić, że największe upodobanie mamy w tym co pofałdowane, falistości otaczającego świata, w którym natomiast najbardziej atrakcyjnym pod względem wartości estetycznych jest drugi człowiek. W człowieku jest najwięcej falistości i obłości, które nam odpowiadają. Starzejąc, kurczymy się i zwijamy w sobie, a to co niegdyś jędrne i obłe, potem staje się płaskie i już nie aż tak faliste i atrakcyjne jak niegdyś.
Fot. nr 12: Model. Źródło: U. Eco, Historia brzydoty, Rebis, Poznań 2007, s. 165.
Rozdział V.
Czy możliwy jest kompromis pomiędzy linią prostą a falistą w architekturze. Czy piękno w architekturze domów jednorodzinnych to tylko ornament czy może coś jeszcze?
Przez kompromis rozumiem współistnienie. Wcześniej w tej pracy wskazywałem, że pełnym językiem architekta-artysty jest posługiwanie się w swych dziełach linią prostą i linią falistą oraz wszystkimi odmianami powyższych linii. Wszystko jeszcze zależy od intensywności ich występowania. Jeśli w budynku jednorodzinnym gros kształtów to prostokąty i trójkąty, a linia falista to jedynie zarys dróg komunikacyjnych wewnątrz budynku, to w tym przypadku z całą pewnością można powiedzieć, że proporcja występowania linii prostych w stosunku do linii falistych nie została zachowana. Dostrzec piękno w takiej budowli jest nam niezmiernie trudno, o ile nie została ona udekorowana małą architekturą wokół budynku, roślinnością, kolorem, strukturą elewacji oraz na przykład falującymi dachówkami w niewybijającym się kolorze. Zupełnie odwrotnie rzecz się ma, gdy w budynku większość linii to linie faliste – półokrągłe: dach, bryła budynku, otwory okienne, balkony – łagodnie przechodzące z kształtu w kolejny kształt. Przy założeniu, że zostały zachowane proporcje oraz nie zrezygnowano z symetrii, to takie dzieło może jawić się jako piękne. Celowo pomijam tu kwestię funkcjonalności, gdyż przy dzisiejszym rozwoju technologii budowlanych i myśli konstruktorskich możliwym jest zbudowanie tego, co kiedyś było zupełnie niemożliwe.
Ogólnie i w uproszczeniu można powiedzieć, że linia prosta symbolizuje dbałość o funkcjonalność, natomiast falista zapewnić może budynkowi walory estetyczne. Kompromis pomiędzy liniami jest konieczny tak samo, jak jest on konieczny pomiędzy funkcjonalnością i pięknem w budynkach jednorodzinnych:
„Budynki to miejsca gdzie ludzie żyją, pracują, modlą się, a pewna forma jest im narzucona od początku przez potrzeby i pragnienia, które planowany budynek ma spełnić. Gdy nie można skomponować utworu muzycznego nie zakładając, że powinien on być słuchany i w konsekwencji przez kogoś doceniony, z pewnością jest możliwe zaprojektowanie budynku bez zamiaru jego podziwiania – bez zamiaru, to znaczy stworzyć rzecz estetycznie obojętną. Jeśli nawet pojawią się jakieś jakości estetyczne w architekturze, to wciąż odnajdujemy silną nierównowagę z innymi formami sztuki. Gdyż żaden utwór muzyczny lub literacki nie może posiadać cechy dzięki której możemy powiedzieć że tak się dzieje, z uwagi na funkcje muzyki, lub z uwagi na funkcje literatury, takie cechy są nieosiągalne. Oczywiście dzieło muzyczne lub literackie może posiadać jakąś funkcję, jak to dzieje się z walcami, marszami czy odami Pindara. Ale wspomniane funkcje nie wywodzą się z istoty sztuki literackiej lub muzycznej.” [39]
Największym niebezpieczeństwem na drodze do upiększania architektury domów jednorodzinnych jest ich dekorowanie, czyli lepsze lub gorsze formy łagodzenia ostrości kształtów budynków. Na zewnątrz osiąga się to przez obsadzanie budynków roślinnością (drzewa, krzewy), budowaniem fontann, malowaniem na uspakajające kolory. Wewnątrz budynku podobnemu celowi służą firany, zasłony, obrusy, obrazy, rzeźby, kominki, kolory. A co jeśli tych wszystkich dodatków zabraknie? Prostokątno-trójkątny budynek szpeci otaczający go krajobraz. O stosowanych przez nas „protezach”, mających wywołać złudne wrażenie piękna, mówił między innymi Roman Ingarden w swoich wykładach z estetyki w kwietniu 1960 roku:
„Na przykład jeśli chodzi o architekturę, to będziemy mieli pewne kłopoty z dopatrywaniem się w niej form organizmu. Naturalnie, bardzo wiele w architekturze istnieje momentów dekoracyjnych, które są przejęte ze świata organicznego, ale nie tyle ludzkiego, co przede wszystkim ze świata form roślinnych. Także człowiek pojawia się w architekturze, ale jako element dekoracji rzeźbiarskiej, np. wielki portal gotycki będzie ozdobiony mnóstwem rozmaitych świętych, postaci ludzkich itd. Ale jest to już rzeźba zastosowana do architektury jako element dekoracyjny, nie jest to czysty element architektoniczny.”[40]
W kanciastych budynkach prawie zawsze będzie pojawiał się pewien element falistości, a mianowicie będziemy nim my sami, o ile go użytkujemy. Dla postronnego obserwatora pomiędzy człowiekiem a jego dziełem będzie istniało wiele dysproporcji i braku dopasowania. Linie w kanciastych budynkach są długie a przez to i „ciężkie”, w porównaniu z filigranowymi liniami człowieka, skrywającego w sobie wiele szczegółów i zaskoczeń. Z całą pewnością upiększenia budynków wspomnianymi wcześniej dodatkami bardzo im służą i są ze wszech miar pożądane. Jednak, jak już powiedziałem wcześniej, jest to niepewna forma dbałości o estetyczny wymiar naszych domów.
Poszukując piękna, najpierw dostrzegamy je w drugim człowieku i chcielibyśmy, aby podobne wrażenia trwały podczas naszego kontaktu z innymi tworami organicznymi i nieorganicznymi. Gdy natomiast pozbawimy człowieka wszystkich tak zwanych dodatków, dekoracji, to w niezniszczonej przez siebie formie nadal pozostaje on pięknym przedmiotem naszego zachwytu. Natomiast nie dzieje się tak w przypadku budynków. SPIS TEREŚCI
Rozdział VI.
Praktyczne rozwiązania. Gaudi i inni
Na samym wstępie przedstawiam zdjęcia zrealizowanych już projektów cieszących się dużym zainteresowaniem inwestorów.
Fot. nr 13: Budowa domu kopuły w Polsce. Źródło: – data dostępu: 07 września 2009r.
… |
Fot. nr 14 Wnętrze domu kopuły. Źródło: – data dostępu: 07 września 2009r.
W tego typu budynkach jest możliwe połączenie funkcjonalności z powszechnie rozumianym pięknem. Jedynym problemem może być ich umeblowanie zwłaszcza gdy będziemy chcieli do tego użyć drewna. Prócz rozwiązań kopułowych domów pełnych krągłości i kulistych kształtów są jeszcze geometryczne kopuły Richard Buckminster Fullera, które co prawda pełne są kanciastości, lecz użyte w nich kąty są rozwarte i rzadko dostrzec można kąty ostre czy proste. Jest to pewnego rodzaju kompromis pomiędzy okrągłymi domami w kształcie piłki a obecnie stawianymi kanciastymi klockami domów jednorodzinnych.
Fot. nr 15: Dom jednorodzinny, kopuła Fullera. Źródło: – data dostępu: 07 września 2009r.
Człowiek w pewnym okresie swego życia na ziemi zdecydował się na […]